Na podstawie fragmentów rozmowy z ks. Antonim Dziemianką.

Kiedy Ksiądz zaczął swoją wędrówkę po tej kapłańskiej drodze, która zaprowadziła Księdza tu, do Nowogródka?

To było w roku 1977, kiedy skończyłem szkołę średnią. Wtedy, a może nawet parę miesięcy wcześniej, zgłosiłem się do swego proboszcza w miejscowości Derewno, kilkadziesiąt kilometrów od Mińska, i powiedziałem mu, że chcę zostać księdzem. Skierował mnie do seminarium w Rydze. Ale tam mnie nie przyjęli. Z trzech, jak się dowiedziałem, powodów: nie miałem ukończonych 18 lat, nie byłem w wojsku i nie miałem zgody pełnomocznego z Mińska. Bez spełnienia tych trzech warunków nie mogłem nawet marzyć o przyjęciu do jawnego seminarium duchownego.

Ale nie zaniechał Ksiądz starań o wstąpienie do stanu duchow­nego?

Nie, nie zaniechałem. Razem ze swoim proboszczem pojecha­łem do Niedźwiedzicy koło Baranowicz, gdzie proboszczem był ówczesny wikariusz generalny diecezji pińskiej, ksiądz Wacław Piątkowski. Odbyłem z nim długą rozmowę i po tej rozmowie ksiądz wikariusz zdecydował, że będzie mnie sam przygotowywał do kapłaństwa. Moja nauka miała się w Niedźwiedzicy zacząć w sierpniu 1977 roku.

(…)

Po wojsku przyjechał Ksiądz wprost do Nowogródka?

Decyzja księdza wikariusza generalnego z roku 1982 nadal pozostawała w mocy i dlatego już w czerwcu, czyli w niecałe dwa miesiące po demobilizacji, przyjechałem tutaj. Zostałem zameldo­wany jako krewny gospodyni. Inaczej nie było można. W tym cza­sie ojciec Nowaczek już nie żył – zmarł 3 lutego 1984 roku. Do Nowogródka dojeżdżał wtedy co jakiś czas ksiądz Jerzy Rosiak z odległej o osiemdziesiąt kilometrów Połoneczki. Władze wiedziały już, że jestem księdzem, bowiem przed samym wyjazdem do woj­ska, jeszcze w roku 1982, odprawiłem przy wszystkich parafianach mszę świętą w rodzinnej wiosce. Proboszcz wówczas zachorował, więc go zastąpiłem. Dowiedziałem się potem, że władze bardzo interesowały się, jak to wszystko przebiegało. No i w aktach swoich na pewno wszystko zapisali…

Meldunek w Nowogródku nie równał się jednak rejestracji wyda­wanej przez pełnomocnika do spraw religii.

Oczywiście, że nie. Dlatego zaraz po zameldowaniu moim w Nowogródku rozpoczęliśmy starania o rejestrację u pełnomocznego. Nie chcieli się zgodzić przez jedenaście miesięcy. Ludzie obi­jali progi i w województwie w Grodnie, i w stolicy republiki biało­ruskiej w Mińsku, i w samej Moskwie. Przez te jedenaście miesięcy miejscowi katolicy odbyli chyba ze sześćdziesiąt takich podróży do najróżniejszych urzędów.

Co to byli za ludzie?

To była grupka Polaków z samego Nowogródka i okolic. Przeważnie ludzi starszych, którzy nawet w tych czasach, kiedy nie było tu księdza, zawsze przychodzili lub przyjeżdżali w niedzielę do kościoła. Modlili się sami na różańcu, śpiewali godzinki, odma­wiali litanie. W niedziele kładli ornat na ołtarzu, stawiali kielich i sami czytali modlitwy mszy świętej. Tacy to byli ludzie.

Czy w okresie starań o rejestrację pełnił tu Ksiądz jakieś funkcje kapłańskie?

Zacząłem spowiadać w zakrystii, ale po trzech tygodniach wezwano komitet kościelny do miejscowego urzędu i funkcjona­riusz nadzorujący tutaj życie religijne zagroził, że jeżeli nie zaprze­stanę spowiadać, to władze zamkną kościół i parafia będzie miała wielkie nieprzyjemności. Zdecydowaliśmy więc, że będziemy się domagać rejestracji drogą legalną, a ja będę odprawiał msze przy drzwiach zamkniętych. Chodziłem także do takich, pewnych już, domów i tam nawiedzałem chorych, chrzciłem, spowiadałem. Pogrzebów nie mogłem prowadzić w żaden sposób… A w niedziele? No cóż, siedziałem z ludźmi razem w ławkach, modliłem się razem z nimi i byłem po prostu pośród nich. Tak wyglądała na zewnątrz ta praca. A po cichu, indywidualnie, dla małej grupki ludzi prowadziłem oczywiście jakąś katechezę, wspólne modlitwy. I tak to było przez jedenaście miesięcy.

Jaki był stan świadomości religijnej tutejszych katolików, gdy obejmował Ksiądz nowogródzką parafię?

Ateizacja z pewnością zrobiła wielkie spustoszenia, wielkie szkody w duszy człowieka. Gdy idzie o sprawy wiary, religijności, to zanikła na przykład w dużym stopniu potrzeba modlitwy. Ludzie w większości jakby nie czuli, że trzeba się modlić, że trzeba przyjść w niedzielę, ale może także i w dzień powszedni, do koś­cioła. Oni bardzo często mówią, że wystarczy wierzyć, a modlit­wa wieczorna lub poranna zanika. W jakieś wielkie święto, to jeszcze przyjdą do kościoła, ale uważają, że to już wystarczy, że bardziej angażować już się nie muszą. Najgorzej jest, gdy rozjeż­dżają się do dużych miast. Tam nie próbują się jakoś skrzyknąć, ci wierzący oczywiście, nie próbują stworzyć jakiejś wspólnoty i na przykład wspólnie wybudować kaplicę lub kościół, gdzie mogliby się razem zebrać. Nie ma tej świadomości, że katolik odpowie­dzialny jest także za życie swej katolickiej wspólnoty. Najlepiej jak przyjedzie ksiądz i sam zbuduje. Albo niech zbuduje państwo.

Ale czy w Związku Radzieckim istnieje w ogóle poczucie, że człowiek jest odpowiedzialny za działalność jakieś wspólnoty?

Ano właśnie! Człowiek został tu nauczony, że wszystkie inicja­tywy płyną z góry w postaci rozkazu lub dyrektywy. Państwo miało myśleć o wszystkim, a człowiek powinien z tym, co tam na górze wymyślono, tylko się zgadzać. I taka sytuacja doprowadziła ludzi do bierności. Przeciętny człowiek jest tu bierny, bo albo mu tak wygodnie, albo w ten właśnie sposób wyraża swój bunt wobec otaczającej go rzeczywistości. Wobec tego radzieckiego świata.
Ludzie nie czują się tu odpowiedzialni za państwo oraz za dzia­łalność tego państwa. Weźmy przykład Afganistanu. Przecież kie­dy ci chłopcy szli do Afganistanu, kiedy posyłano ich tam w słusz­nej rzekomo sprawie, aby walczyli tam o jakieś ważne interesy, to tutaj ludzie byli w gruncie rzeczy obojętni. Prawda, że nie mogli się wówczas publicznie wypowiadać, ale też i w większości nie czuli takiej potrzeby. Państwo powiedziało, że tak trzeba i ludzie byli obojętni wobec tego, że tam zabijano, mordowano, przyno­szono innemu człowiekowi nieszczęście. Ludzie tutaj – za nic nie i I czuli się odpowiedzialni.

Z jakich środowisk wywodzą się wierni należący do nowogródz­kiej parafii?

W Nowogródku katolicy są w mniejszości. Więcej tu prawo­sławnych. Aktyw, który walczył niegdyś o kościół, który ten kościół utrzymał, to przede wszystkim Polacy. Raczej prości ludzie, inteli­gencji polskiej tu nie zostało dużo.

Czy zatem kościół w Nowogródku, to kościół o przewadze trady­cji polskich?

Można tak powiedzieć, chociaż potrzeba prowadzenia duszpa­sterstwa w języku białoruskim i rosyjskim staje się coraz wyraź­niejsza. I to jest zresztą powód pewnych tarć, do których zaczyna dochodzić. Otóż ludzie, którzy przez cały czas utrzymywali miejs­cowy kościół, ci Polacy, którzy o kościół walczyli nie mogą zro­zumieć, że można używać w kościele innego aniżeli polski języka. Szkoda tych ludzi, bo dla nich to będzie straszne przeżycie, jeżeli do kościoła wprowadzimy rosyjski lub białoruski. To znaczy, eżeli wprowadzimy te języki do liturgii, bo na katechizację rosyjską i białoruską wyrazili już jakiś czas temu zgodę. Ale trzeba będzie i do tego ich przekonać, ponieważ jest tu grupa katolików Białoru­sinów, niewielka co prawda, którzy proszą o liturgię białoruską. Oczywiście to nie oznacza, że będziemy w jakikolwiek sposób eli­minowali z kościoła język polski. Chodzi przecież o to, aby dotrzeć do jak największej liczby ludzi.

A jacy ludzie przychodzą dzisiaj do miejscowego kościoła?

Głównie miejscowi, którzy urodzili się i mieszkają od lat w Nowogródku. Miasto jest co prawda dość duże, trzydziestotysięczne i sporo tu obecnie przyjezdnych. Ale oni raczej rzadko przy­chodzą do naszego, nowogródzkiego kościoła. Tak to już jest, że oni starają się utrzymywać kontakt z parafią, z której wyszli. Tam byli chrzczeni, tam przystępowali do pierwszej spowiedzi i komu­nii świętej, tam brali, o ile w ogóle brali, śluby. Dlatego wolą mieć kontakt z tamtymi parafiami, a poza tym wygodniej im nie poka­zywać się w tutejszym kościele, bo nikt w miejscu pracy nie wie, że są ludźmi wierzącymi. Praca, strach o własny stołek w tej pracy – to też ma znaczenie.

Ma znaczenie, czy miało znaczenie?

Myślę, że jeszcze i dzisiaj ma znaczenie. No pójdzie człowiek do spowiedzi, a kolega z pracy, niekatolik, zobaczy. I co pomyśli? Ciągle jeszcze brakuje ludziom argumentacji, by bronić swej wiary. To się zaczyna oczywiście zmieniać, ludzie powoli przestają się bać, przestają ukrywać swoją wiarę. Ale na wszystko trzeba czasu. A te swobody religijne, to, że człowiek może swobodnie zade­monstrować swoją wiarę, to zaczęło się przecież dopiero niedaw­no. My jednak ciągle jesteśmy w wielkiej niepewności.

Czy pojawiają się tu ludzie, którzy przyjechali gdzieś z daleka, którzy trafili do Nowogródka przypadkiem i nawiązali jakiś kontakt z Kościołem, z kapłanem?

Ależ naturalnie! Ja myślę, że spośród ludzi, którzy wracają do wiary co trzeci przyjeżdża tu z daleka. Są tacy, których chrzciłem, katechizowałem, do pierwszej spowiedzi i komunii świętej dopro­wadzałem, których ślubowałem i którzy przybyli tu z Moskwy, Leningradu, Kijowa, Murmańska, Władywostoku, nawet z Ka­zachstanu. Mam takie rodziny z Mińska, które uważają właśnie Nowogródek za swoją parafię, znam ludzi, którzy tu przystępują do sakramentów. Podaję tym ludziom adresy w ich rodzinnych miastach, aby tam zaczęli chodzić do kościołów. Ale oni pójdą do kościoła tam, na miejscu, a potem przyjeżdżają tutaj i tutaj proszą o sakramenty.

Dlaczego tak się dzieje? Czy boją się praktykować u siebie?

Właściwie nie pytam o to. Czy można bowiem stawiać sprawę na ostrzu noża i powiedzieć: Tam macie kościół, tam jest wasza parafia i tam wracajcie? A może ci ludzie tam na miejscu nigdy nie pójdą do kościoła? Przecież w dużych miastach jest jeszcze zwykle tylko jeden kościół i miejscowy kapłan nie zawsze może służyć wszystkim chętnym. Bywa, że przyjeżdżają tu w czasie urlopu, wtedy prowadzę dla nich katechezę, przygotowuję do sakramen­tów, a potem chrzczę, spowiadam, udzielam komunii, daję ślub. Od tych ludzi nie można jednak wymagać tego samego, czego wymaga się od katolika, który tu mieszka, który co niedzielę cho­dzi do kościoła, który został wychowany w tradycji katolickiej. Ci ludzie, którzy przybywają gdzieś z daleka, potrzebują jakiejś spe­cjalnej opieki. Ich życie religijne jest bardzo szczególne. To są zwykle ludzie bardzo wrażliwi, wykształceni, inteligentni; zdarza się, że zajmują odpowiedzialne stanowiska. Im jest potrzebna indywidualna katechizacja, bardzo osobisty kontakt z duszpaste­rzem. Dobrze by było, aby na przykład moi parafianie wysyłali takim ludziom informacje o życiu Kościoła, o tradycji obchodze­nia świąt, o życiu religijnym.
Dlatego duszpasterstwo nastawione na tłum, na masowość, a jednocześnie duszpasterstwo bardzo rygorystyczne nie zawsze mo­że tu być skuteczne. Ja oczywiście rozumiem, że jest prawo kano­niczne, że nie można rezygnować z pewnych wymagań, ale jedno­cześnie trzeba te wymagania widzieć w konkretnych, miejscowych warunkach. Trzeba tych ludzi, którzy przetrwali czas ucisku, zro­zumieć, a także dużo im darować. Bo inaczej Kościół zostanie tutaj z samymi babciami.

Takie indywidualne duszpasterstwo wymaga wiele czasu. Czy ma Ksiądz ten czas?

Z tym rzeczywiście nie jest najlepiej. Tu ciągle jeszcze nie ma możliwości prowadzenia takiej normalnej, dobrze zorganizowanej pracy duszpasterskiej. No bo jak tu się dobrze zorganizować, kiedy na przykład ja mam do obsługi sześć albo i siedem kościo­łów. I wszystkie te kościoły trzeba teraz remontować, odnawiać, zdobywać i gromadzić materiały budowlane. A przecież jeszcze nie tak dawno trzeba było walczyć o oddanie tych świątyń…. To wszystko zabiera tyle czasu, że zdarza się, iż wieczorem nawet książkę już człowiek nie ma czasu sięgnąć. A to się odbija oczywiście na duszpasterstwie. Powierzchowność, nieprzygotowanie, czasem i zdenerwowanie w stosunkach z parafianami – oto grożą niebezpieczeństwa.

Czy obecnie dostrzega Ksiądz tutaj wzrost zainteresowania wiarą?

Kiedyś przychodziło do kościoła w niedzielę nie więcej aniżeli dziesięcioro dzieci. Dzisiaj jest już przy ołtarzu ponad pół setki.

Fragmenty książki Krzysztofa Renika Podpolnicy

Wysyłam
Ocena czytelników
0 (0 głosów)

O autorze

Władysław Boradyn

Władysław Boradyn

Jest studentem Studium Europy Wschodniej UW. Aktywnie działa w fundacji Młode Kresy. Członek Związku Polaków na Białorusi (oddział w Nowogródku). Pomysłodawca i redaktor bloga nowogrodczyzna.jimdo.com, którego celem jest popularyzacja polskiej historii i dziedzictwa kulturowego ziemi nowogródzkiej.