Dziś mija 83 rocznica od dnia, gdy sowieccy konwojenci rozstrzelali w Mikołajowie nad Dźwiną dwa tysiące aresztantów, przetrzymywanych w więzieniu NKWD w Berezweczu pod Głębokiem. Większość ofiar była narodowości polskiej.
Po fiasku wojny obronnej Polski 1939 r., Berezwecz wraz z pozostałymi Kresami Wschodnimi znalazł się pod okupacją sowietów. Koszary, w których przed II wojną światową rezydował KOP, znajdujące się w budynkach po byłym klasztorze oo. bazylianów, zostały zajęte przez NKWD. Decyzją sowieckich władz urządzono w nim więzienie. Na terenie obwodu wilejskiego istniały jeszcze trzy takie miejsca odosobnienia, a obiekt w Berezweczu nazywano oficjalnie w sowieckich dokumentach „więzieniem nr. 28”. Jego naczelnikiem był sierżant sowieckiej bezpieki, Michał Nikołajewicz Prijomyszew.

Kościół i klasztor w Berezweczu (fot. Biblioteka Narodowa. F.63149/II)
Sowieci w Berezweczu przetrzymywali zwłaszcza mieszkańców aresztowanych w Głębokiem, Brasławiu, Hermanowiczach, Postawach, Dziśnie oraz w innych miejscowościach. Kierowano tutaj także często mieszkańców aresztowanych w innych częściach Polski, także tych, którzy uchodzili z terenów znajdujących się pod niemiecką okupacją. Sowieci w samym berezweckim więzieniu między 17 września 1939 roku a 24 czerwca 1941 wymordowali do 800 przetrzymywanych tam osób. Takie są wnioski płynące z ustaleń Okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu w Łodzi.

Pozostałości klasztoru bazylianów, w którym mieściło się więzienie NKWD (fot. Ю. Шамкаловіч/radzima.org)
Sowieci podjęli decyzję o likwidacji więźniów politycznych przetrzymywanych w strefie działań wojennych pośrednio na skutek inwazji na ZSRS nazistowskich Niemiec, co rozpoczęło się 22 czerwca 1941 roku. Z racji tego, iż pierwsze miesiące wojny były bardzo pomyślne dla niemieckiego agresora – Wehrmacht rozbił sowieckie wojska nadgraniczne i wdarł się w głąb ZSRS – Sowieci okupujący Kresy Wschodnie zmuszeni byli ewakuować się na wschód. Ponieważ w momencie niemieckiej inwazji w ich rękach znajdowały się tysiące ludzi (osadzonych w różnorakich więzieniach, w tym w berezweckim), wycofujące się siły sowieckie latem 1941 roku w więzieniach i aresztach na Kresach Wschodnich wymordowały do 30 tys. istnień ludzkich. Przy okazji likwidacji więzień na terenach obecnego państwa białoruskiego sowieci organizowali tzw. „marsze śmierci” – więźniowie po wyprowadzeniu z cel byli pędzeni w letnim skwarze na wschód, przez wiele dni. Podczas morderczych marszów umierali oni masowo z wyczerpania, pragnienia oraz głodu, a także w wyniku nalotów niemieckich samolotów. Byli także mordowali z zimną krwią przez samych konwojentów z NKWD.
Przebieg zbrodni
W świetle dostępnych dokumentów, stan osadzonych w berezweckim więzieniu na dzień 10 czerwca 1941 wynosił 680 osób. Są także dokumenty z tego samego miesiąca, traktujące o planowanej ewakuacji placówki, w których podaje się, że do Uzbeckiej SRS planowano skierować z niego 678 osób. W świetle samych zeznań świadków jest oczywiste, że w momencie podjęcia ewakuacji liczba aresztantów była wyższa. Wynikało to z tego, iż po 10 czerwca do więzienia w Berezweczu trafiały kolejne osoby. Były to ofiary gwałtownych sowieckich łapanek urządzanych na lokalnej ludności. Te z kolei były wywołane rozpoczęciem niemieckiej inwazji na ZSRS. NKWD „wyławiało” prawdziwych i domniemanych wrogów władzy sowieckiej. Tak złapanych osób nie zdążono nawet zarejestrować w więziennej ewidencji.
Decyzję o rozpoczęciu ewakuacji więźniów nakazał naczelnikowi Prijomyszewowi 23 czerwca niejaki Pariemski, przedstawiciel zarządu więziennictwa NKWD Białoruskiej SRS i naczelnik działu operacyjnego, który przebywał w tamtym momencie w Mołodecznie. Jeszcze tego samego dnia przystąpiono do likwidacji więzienia w Berezweczu. Pierwszy skład kolejowy z więźniami został skierowany na wschód – 20 lipca 1941 roku dotarł on do Kazania, a znajdowało się w nim 261 osób z Berezwecza. Ich los w porównaniu z później „ewakuowanymi” był o wiele lepszy. Z większości pozostałych więźniów zorganizowano kolumnę marszową i pognano ją w asyście NKWD na wschód.
Sowieci jeszcze na miejscu podjęli decyzję o wymordowaniu tych z więźniów, których uznawali za szczególnie niebezpiecznych. Nastąpiło to w postaci masowych egzekucji przeprowadzonych nocą z 23 na 24 czerwca. Ofiary były mordowane w piwnicznych kazamatach obiektu, a ich jęki i krzyki zagłuszano głośną muzyką puszczaną z więziennych megafonów. Owa zbrodnia została odkryta już po ewakuacji oprawców z Berezwecza – do klasztoru udały się tłumnie rodziny, które szukały swoich bliskich. To właśnie wówczas w zamurowanych celach i zbiorowych grobach natrafiono na ciała pomordowanych osób. Wiele zwłok nosiło na sobie ślady brutalnych tortur – wieszania, duszenia, odcinania kończyn, wyłupywania oczu, rozcinania brzuchów i okaleczania genitaliów. Naoczni świadkowie szacowali liczbę ofiar sowieckiej kaźni na od 360 do 800 osób. Udało się także ustalić, że wraz z funkcjonariuszami NKWD w mordach uczestniczył niejaki Skroba, sekretarz miejscowego komitetu. Rzekomo chwalił się on będąc pod wpływem alkoholu, iż własnoręcznie zabił osiemnastu więźniów.
O godzinie 2:00, w nocy z 23 na 24 czerwca 1941 roku osoby znajdujące się w berezweckim więzieniu zgromadzono na więziennym dziedzińcu, a trzy godziny później zorganizowano je w kolumnę i podjęto decyzję o wymarszu. Należy tutaj wspomnieć, iż z racji sprzecznych danych z sowieckich archiwów, dokładna liczba więźniów, których eskortowano z Berezwecza na wschód jest bardzo trudna do ustalenia. Np. „Wykaz odjazdów i ruchu transportów z więzień NKWD w Białoruskiej SRS” podaje, że w marszu eskortowano 830 więźniów. Z kolei prokurator garnizonu witebskiego, Glinka, meldował, że kolumna liczyła „916 skazanych oraz więźniów będących w śledztwie”. Jeszcze inne ustalenia mówią, że z Berezwecza wyprowadzono nawet do 3 tys. osób. „Marsz śmierci” udało się przeżyć Michałowi Bogowiczowi, który oceniał, iż kolumna marszowa miała 1,5 km długości.
Gdy uszykowana formacja opuściła bramę klasztoru-więzienia napotkała tłum złożony z rodzin – te chciały ujrzeć swoich bliskich i wręczyć im paczki z żywnością oraz wodą, a także odzież. Nie pozwolili na to sami funkcjonariusze NKWD eskortujący więźniów – jakakolwiek próba zbliżenia się osób postronnych do aresztantów skutkowała szczuciem psami i kłuciem bagnetami przez sowieckich żołnierzy. Tym samym, pozbawieni jakiegokolwiek prowiantu i wody więźniowie podążali przez Kowale, Przewóz, Soroczyno i Ułłę w kierunku Witebska. Osoby, które w trakcie kilkudniowego morderczego marszu zostawały w tyle, ociągały się, lub próbowały uciekać, były mordowane strzałami z broni lub bagnetami. Świadkowie wspominali, że trasa przemarszu była naszpikowana trupami więźniów.

Zbrodnie sowieckie popełnione na ludności kresowej latem 1941 roku (źródło: IPN)
Podczas samego „marszu śmierci” sowieccy oprawcy przeprowadzali także zbiorowe egzekucje. Np. w rejonie Soroczyna naczelnik berezweckiego więzienia, Prijomyszew i pięciu funkcjonariuszy NKWD zastrzelili do 32 więźniów – była to kara za ucieczkę jednego ze skazańców. Sam Prijomyszew miał „w różnym czasie i w dwóch etapach” rozstrzelać 55 osób.
Punkt kulminacyjny „marszu śmierci” nastąpił w miasteczku Ułła. Jego mieszkańcy odnosili się do maszerujących więźniów bardzo obelżywie, ubliżali im i zachęcali sowiecką eskortę do ich rozstrzelania:
„Towarzysze, dokąd prowadzicie tych bandytów, te polskie świnie. Bić ich na miejscu”
Owe podjudzanie mogło mieć wielki wpływ na późniejszy uczynek funkcjonariuszy NKWD eskortujących więźniów – takiego zdania jest Bogdan Musiał. Gdy kolumna skazańców opuściła Ułłę i znajdowała się w pobliżu kołchozu Taklinowo, nadleciał niemiecki samolot i zbombardował most, którym nad Dźwiną przeszli więźniowie. Nagły atak z powietrza wywołał panikę wśród aresztantów. W wielkim zamieszaniu spanikowany Prijomyszew wydał wtedy rozkaz wymordowania całej eskortowanej kolumny. Trwało to kilkanaście minut – funkcjonariusze NKWD ogniem z karabinów rozstrzelali kilkuset więźniów, a rannych dobijano bagnetami lub tłuczono na śmierć kolbami karabinów.
W trakcie zamieszania spowodowanego niemieckim nalotem niektórym z konwojowanych aresztantów udało się uciec do lasu, lub przeżyć w ukryciu, pod ciałami pomordowanych kompanów. W poszukiwaniu zbiegów aktywnie pomagała sowietom miejscowa ludność – dzień po kaźni złapano sześciu uciekinierów z konwoju i rozstrzelano ich w wiosce Uboina. Innych złapanych więźniów wywieziono do Witebska, z którego trafili następnie w głąb ZSRS.
Sowieci byli w takiej panice, że w obawie przed kolejnym niemieckim nalotem nawet nie uprzątnęli zwłok ofiar swojego mordu – zdołali zaledwie zepchnąć je z drogi do przydrożnych rowów. Próba zamaskowania śladów swojej kaźni została podjęta przez oprawców dopiero następnego dnia. Specjalne komando NKWD zmusiło kołchoźników z Taklinowa do zebrania trupów i pogrzebania ich w leśnych jamach na ziemniaki. Ciała ofiar sowieckiej masakry ekshumowano po wkroczeniu na owe tereny wojsk niemieckich, a następnie pochowano na skraju lasu w masowej mogile.
Jak już wspomniano, precyzyjna liczba ofiar „marszu śmierci” jest bardzo trudna do ustalenia. Zastępca naczelnika zarządu więziennictwa NKWD BSRS, lejtnant państwowej bezpieki Opalew, podawał, że „rozstrzelanych zostało do 600 osób”. Taką liczbę podał on w sporządzonym 3 września 1941 roku raporcie. Przywoływany wcześniej „Wykaz odjazdów i ruchu transportów z więzień NKWD Białoruskiej SRS”, jak i późniejszy raport prokuratora Glinki podają informację o rozstrzelaniu 714 więźniów. Wydaje się jednak, że najdokładniejszą liczbę ofiar podał Paweł Kożuch, więzień, któremu udało się przeżyć kaźń dzięki skryciu się pod ciałami zamordowanych osób. Skryty Kożuch nasłuchiwał, jak sowieccy oprawcy liczą swoje ofiary – naliczyli oni 1773 trupy. Z kolei historyk, Sławomir Kalbarczyk oceniał, iż ofiar było ponad tysiąc. Generalnie uczeni i badacze tematu stoją na stanowisku, że całkowita liczba ofiar zamyka się w 2 tys. Istotnym wydaje się fakt, iż ponad pięciuset z zamordowanych więźniów nie miało zasądzonych wyroków, lub byli dopiero sądzeni – z punktu widzenia nawet sowieckiego prawa zostali zamordowani bezprawnie.
Sprawcy i pamięć o ofiarach
Postępowanie naczelnika Prijomyszewa było tak brutalne, że w sprawie postanowił interweniować prokurator garnizonu witebskiego, prokurator wojenny trzeciej rangi, Glinka. Rozkazał on 4 lipca 1941 roku aresztować krwawego naczelnika i postawić przed trybunałem wojskowym. Glinka wnioskował o zasądzenie Prijomyszewowi kary śmierci poprzez rozstrzelanie. Ten bronił się, twierdząc, że więźniowie próbowali uciekać z konwoju, krzycząc przy tym „Niech żyje Hitler!”.
Dzięki wstawiennictwu komisarza spraw wewnętrznych BSRS, Iwana Ptaszkina, oraz naczelnika zarządu NKWD obwodu witebskiego, Motawkina, Prijomyszew odzyskał wolność. Opuścił areszt w dniu wkroczenia Niemców do Witebska, a jego dalsze losy są nieznane.

Pomnik w lesie Borek koło Berezwecza, upamiętniający ofiary rozstrzelane w więzieniu i pobliskim lesie (fot. wikipedia.org/Avner)

Pomnik na zbiorowej mogile w Mikołajowie (fot. Serge Serebro, Vitebsk Popular News)

Tablice nagrobne w językach polskim i białoruskim (fot. t.me/historyja)
Sprawiedliwość dopadła za to dwóch pachołków Prijomyszewa, którzy byli współodpowiedzialni za wymordowanie więźniów – zostali skazani na śmierć przez sowiecki sąd wojskowy, a na tym samym procesie sądzono trzech innych sprawców mordu. Skazano ich na dziesięć lat obozu pracy. Dodatkowo, Okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu w Łodzi udało się ustalić personalia piętnastu innych funkcjonariuszy NKWD, którzy brali udział w mordzie na więźniach z Berezwecza.

Tablica na terenie kościoła św. Stanisława Kostki w Warszawie, upamiętniająca ofiary masakr więziennych NKWD, w tym ofiary marszu śmierci z Berezwecza (fot. wikipedia.org/Dreamcatcher25)
Godne upamiętnienie ofiar Drogi śmierci Berezwecz-Taklinowo było możliwe dopiero po przesileniu politycznym w roku 1989 i rozpadzie ZSRS. W 1993 roku rodziny i krewni pomordowanych więźniów pielgrzymowały do miejsc kaźni w Berezweczu i w Taklinowie-Mikałajewie. Odprawiono wówczas także mszę świętą, którą celebrował ks. prałat Zdzisław Peszkowski, kapelan „rodzin katyńskich” i pomordowanych na Wschodzie. Dzięki wysiłkom Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa , na masowym grobie w Mikałajewie wybudowano pomnik ku czci pomordowanych.

Pomnik Poległym i Pomordowanym na Wschodzie w Warszawie. Widoczny podkład kolejowy z napisem „Berezwecz Nikołajewo” (fot. wikipedia.org/Dreamcatcher25)
W pobliżu samego Berezwecza znajduje się pomnik, który upamiętnia ofiary stalinowskiego i hitlerowskiego reżimu zamordowane w berezweckim miejscu kaźni. Pamięć o mordzie podtrzymuje także tablica w kościele w Głębokiem, jak i ta (oraz urna z ziemią z Mikałajewa), która znajduje się w warszawskiej bazylice Świętego Krzyża. O ofiarach sowieckich mordów z Berezwecza przypomina także podkład kolejowy, który jest jednym z elementów warszawskiego Pomnika Poległym i Pomordowanym na Wschodzie. Wreszcie, zabite osoby upamiętnia jeden z napisów na tablicy mówiącej o masakrach więziennych NKWD, która znajduje się w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie.

Bazylika Świętego Krzyża w Warszawie. Po lewej stronie widoczna tablica upamiętniająca zamordowanych więźniów z Berezwecza (fot. wikipedia.org/Jolanta Dyr)
Niestety po dziś dzień nie udało się badaczom odnaleźć grobów ofiar zamordowanych w samym więzieniu w Berezweczu oraz tych zabitych w drodze do Taklinowa.
Przeczytaj także:
W dawnym klasztorze bazylianów w Głębokiem odrestaurują XVIII-wieczne malowidła
Źródło: bliskopolski.pl