Pomimo że o ułatwieniach dla kandydatów z Ukrainy i Białorusi mówił i podpisał odpowiedni dekret nawet prezydent Andrzej Duda, setki Białorusinów nadal nie mogą złożyć dokumentów na studia w Polsce. Z powodu luk prawnych i biurokratycznych niuansów ryzykują, że pozostaną bez miejsc na uczelniach — pisze „Biełsat”.
W maju 2024 roku Ministerstwo Edukacji Białorusi przestało przyjmować wnioski o wydanie zaświadczeń potwierdzających legalność świadectw. Takie zaświadczenia były wymagane między innymi przez polskie uczelnie przy rekrutacji obywateli Białorusi.
Później Ministerstwo Edukacji przestało wydawać nawet zaświadczenia potwierdzające, że szkoła ukończona przez kandydata może wydawać dokumenty państwowe i posiada akredytację. Taki dokument również jest wymagany przez polskie uczelnie wyższe przy przyjmowaniu kandydatów.
Z pomocą białoruskim kandydatom przyszedł prezydent Polski Andrzej Duda — 7 czerwca 2024 roku podpisał on nowelizację ustaw o pomocy obywatelom Ukrainy, która między innymi ułatwia uznawanie białoruskich dokumentów oświatowych.
Zgodnie z ustawą z dnia 20 lipca 2018 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, „dyplom ukończenia studiów za granicą może być uznany za równoważny odpowiedniemu polskiemu dyplomowi i tytułowi zawodowemu na podstawie umowy międzynarodowej określającej równoważność, a w przypadku jej braku – w drodze postępowania nostryfikacyjnego”.
Nostryfikacja to państwowe uznanie w obcym kraju dyplomu, stopnia naukowego lub tytułu uzyskanego w innym kraju. W Polsce nostryfikacją dokumentów oświatowych zajmuje się instytucja zwana kuratorium oświaty.
„Jeśli wcześniej do uznania dokumentów wystarczało świadectwo, apostille oraz tłumaczenie dokumentów, to ostatnio zaczęto wymagać jeszcze jakichś zaświadczeń z białoruskich szkół dotyczących planu i programu nauczania. Jednak władze białoruskie celowo zakazały ich wydawania, więc Polacy zdecydowali: „Dobrze, nie będziemy wymagać tych zaświadczeń, ale w takim razie przynieście świadectwo z centralnego testu (ЦТ) nie starsze niż dwa lata”. Uznali, że świadectwo z centralnego testu jest dowodem na ukończenie szkoły średniej na Białorusi. I jeśli je dostarczysz, wydadzą dokumenty nostryfikacyjne” — opowiada Białorusinka Elena, która, podobnie jak setki innych kandydatów, wpadła w pułapkę prawną. „Problem w tym, że wiele osób nie ma na rękach takiego świadectwa. Albo jest ono starsze niż dwa lata”.
Z powodu represji politycznych na Białorusi Elena wyjechała do Warszawy w 2022 roku. W tym samym roku dostała się na jeden z uniwersytetów w Krakowie w ramach Programu im. Kalinowskiego. Wtedy nie wymagano od niej świadectwa z centralnego testu. W tym roku postanowiła jednak rozpocząć drugi kierunek na tej samej uczelni. Jeszcze na początku lipca przyjęto od niej wszystkie dokumenty, ale niedawno dziekanat poinformował ją, że ma niekompletny pakiet dokumentów i poprosił o dostarczenie świadectwa z centralnego testu.
„Ale nie mogę im dostarczyć tego dokumentu. Egzamin zdawałam ponad dwa lata temu, więc świadectwo jest już nieważne. Kiedy powiedziałam o tym w dziekanacie, zaproponowano mi, żebym pojechała na Białoruś i tam ponownie zdała centralny test. To brzmi jak kpina. Po pierwsze, jestem uchodźczynią i pojechać na Białoruś po prostu nie mogę. Czeka mnie tam nie test, a więzienie. Po drugie, nawet jeśli ktoś zdecyduje się pojechać po ten dokument, na pewno nie otrzyma go w tym roku. Najbliższy centralny test będzie można zdać dopiero wiosną 2025 roku. Po trzecie, dostałam się na ten sam krakowski uniwersytet w zeszłym roku, bez świadectwa z centralnego testu. W lipcu tego roku złożyłam dokumenty na drugi kierunek na tej samej uczelni i również zostały przyjęte. Teraz jednak okazuje się, że nie będę mogła rozpocząć nauki w nowym roku akademickim, ponieważ nie mogę dostarczyć świadectwa z centralnego testu. Podobna sytuacja dotyczy innych kandydatów. Okazuje się, że prawie nikt nie może skompletować pełnego pakietu dokumentów do rekrutacji” — mówi Białorusinka.
Kiedy dziewczyna próbowała szczegółowo wyjaśnić całą sytuację na uczelni, zaproponowano jej, aby z problemem zwróciła się do organów państwowych Białorusi. Gdy wyraziła swoje oburzenie i próbowała wyjaśnić, dlaczego jest to niemożliwe, poradzono jej, by skontaktowała się z niepaństwowymi instytucjami w Republice Białoruś.
„Nasze dzieci znalazły się w pułapce prawnej. Niby chciano im pomóc, a wyszło odwrotnie. Całą sytuację pogarsza jeszcze fakt, że kampania rekrutacyjna trwa właśnie teraz. Dzieci mają dosłownie kilka tygodni na rozwiązanie tego problemu. W przeciwnym razie zostaną bez możliwości dalszej edukacji” — mówi Tatiana, mama jednej z kandydatek.
Dokładna liczba kandydatów w Polsce, którzy znaleźli się w tej pułapce, nie jest znana, ale sądząc po relacjach Białorusinów, którzy aktywnie omawiają problem na zamkniętych czatach, jest ich teraz nawet nie dziesiątki, a setki — uważa „Biełsat”.
Rodzice kandydatów i sami kandydaci już zwrócili się do biura liderki białoruskiej opozycji Swiatłany Cichanouskiej. Tam są świadomi problemu, ale nie mogą podjąć decyzji za stronę polską.
„Wszystko, co prawnicy z biura mogą teraz dla nas zrobić, to pomóc w przygotowaniu zbiorowego wniosku do odpowiednich organów w Polsce. Ale wszyscy kandydaci są w różnych miastach, nie znają się nawzajem… Trudno będzie im się szybko zorganizować. Co więcej, czas goni. Rok akademicki na polskich uczelniach zaczyna się w październiku. Oznacza to, że na rozwiązanie całego problemu zostało dosłownie kilka tygodni” — mówi matka innego białoruskiego kandydata.
Obecnie kandydaci biegają ze swoimi dokumentami po różnych instytucjach i miastach, próbując uzyskać nostryfikację.
„W niektórych miejscach są jeszcze luki” — kontynuuje Elena, wyjaśniając problem. „Chodzi o to, że z powodu całego tego zamieszania nawet urzędnicy nie wiedzą, jakie dokumenty wymagać od kandydatów. Co kilka tygodni otrzymują nowe wytyczne. Najpierw proszą Białorusinów o jedno, potem o coś innego… Zdarza się, że w jednym mieście w kuratorium oświaty wymagają świadectwa z centralnego testu, a w innym już nie”.
Zdając sobie z tego sprawę, białoruscy kandydaci radzą sobie, jak mogą. Na przykład znajdują przyjazną instytucję w jakimś mieście i mówią, że chcą tam podjąć studia. Kandydat otrzymuje nostryfikację, a następnie z tymi dokumentami udaje się do odpowiedniej uczelni w innym mieście i składa tam aplikację.
Jednak okazało się, że nie wszyscy mogą tak zrobić. Ci, którzy oficjalnie mają status uchodźcy i są pod ochroną państwa (a takich kandydatów jest niemało), mogą przeprowadzić nostryfikację tylko w Warszawie, a tam wymagane jest świadectwo z centralnego testu.
„I to pomimo faktu, że uchodźcy według polskiego prawa powinni być traktowani według uproszczonych zasad, a brak niektórych dokumentów powinien być ignorowany. W naszym przypadku to jednak nie działa” — ubolewa Elena. „Myślałam już o wyjeździe na przykład do Niemiec i próbie nostryfikacji tam, ale to tylko pomysł. Nie wiem nawet, czy może się to udać. Aby sprawdzić tę hipotezę, potrzebne są dodatkowy czas i pieniądze, a tego nie ma prawie nikt. Na miejscu w Polsce nie słyszałam, aby ze strony władz cokolwiek robiono w celu rozwiązania tego problemu. W dziekanacie tylko rozkładają ręce”.
Według informacji „Biełsatu” uniwersytet w Łodzi zdecydował się przyjmować studentów z niekompletnym pakietem dokumentów. „Biełsat” wysłał oficjalne zapytanie do Ministerstwa Edukacji Polski, pytając, jak i w jakim czasie może zostać rozwiązany problem białoruskich kandydatów. Jednak na razie nie ma odpowiedzi.
Na chwilę obecną wszystko wskazuje na to, że wielu białoruskich kandydatów w tym roku może zostać bez miejsc na polskich uczelniach — zauważa stacja.
Źródło: wb24.org/belsat.eu
fot. pixabay