Portal mniejszości polskiej na Litwie L24.lt został wskazany w raporcie Zespołu ds. Dezinformacji jako „dystrybuujący (pro)rosyjskie narracje”. Dokument został przygotowany przez Komisję do spraw badania wpływów rosyjskich i białoruskich na bezpieczeństwo wewnętrzne i interesy Rzeczypospolitej Polskiej w latach 2004–2024, powołaną w ubiegłym roku na mocy zarządzenia Premiera Polski.

Dokument wymienia konkretne strony internetowe, które zdaniem komisji rozpowszechniają prorosyjskie informacje. Wśród nich znalazły się również media związane z tematyką kresową, takie jak portal Kresy.pl oraz portal Polaków na Litwie L24.lt. Jak czytamy na stronie internetowej polskiego Ministerstwa Sprawiedliwości, „składająca z 11 niezależnych ekspertów i ekspertek Komisja, otrzymała prawie 2 tysiące dokumentów jawnych i niejawnych, w tym o klauzuli „ściśle tajne”. Łącznie przeanalizowano materiał liczący blisko 17 tysięcy stron. „Wnioski są alarmujące. Z prac Komisji wynika, że Rosja z pomocą Białorusi prowadzi  przeciwko Polsce długofalową wojnę kognitywną. Ma ona doprowadzić do zwiększenia polaryzacji społecznej i dewastacji zaufania do struktur demokratycznych i w efekcie do osłabienia i dezintegracji Zachodu” – czytamy. Komisja kieruje szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego gen. bryg. dr hab. Jarosław Stróżyk. 

Kierownik „L24” Wiktor Jusiel w rozmowie z litewską agencją prasową BNS odpiera zarzuty o  “prorosyjskość” portalu:

„Po pierwsze, nie wiemy, ilu ekspertów tam było, ponieważ nie ma ich w raporcie. Nie jest napisane, skąd pochodzi lista portali i stron internetowych (…). Trzecią rzeczą jest to, że rzekomo cytujemy. Cytujemy nie wiadomo co, ponieważ nie ma konkretnych przykładów” — powiedział.

„Na co oni patrzyli, na jakie artykuły, bo to nie jest tak, że przyglądamy się rosyjskiej narracji. Z pewnością tak nie jest. Sam byłem nawet zaskoczony. Gdyby podano konkretne przykłady, jakie artykuły, moglibyśmy dyskutować” — podkreślił.

„Jeśli chodzi o cytat, powiedzmy, że w tym samym raporcie wspomniano, że jeden z polskich polityków, nie nasz, ale w wywiadzie dla innego polskiego portalu, powiedział, że jeśli Ukraina przegra wojnę, Rosja zaatakuje Polskę, a zatem Polacy muszą wspierać Ukrainę. To zrozumiała idea, ale została zinterpretowana jako cytat z rosyjskiej narracji, ponieważ założenie było takie, że Ukraina może przegrać. Taki cytat mógł zostać odebrany jako wsparcie rosyjskiej narracji” — wyjaśnił.

„To tak, jakby po prostu wrzucić słowa Ukraina, Rosja, wojna do Google i zobaczyć, czy coś się pojawi, czy są jakieś odpowiedzi. Jest tam wiele pytań” — dodał.

W raporcie Komisji zostali wymienieni również opozycyjni dziennikarze z Białorusi, którym zarzucono „rozpowszechnianie dezinformacji”. 

Wśród osób rozpowszechniających w niedzielę 7 listopada (red. 2021 rok) wpisy zapowiadające szturm migrantów na granicę następnego dnia byli również białoruski opozycjonista i bloger Anton Motolko oraz białoruski dziennikarz Tadeusz Giczan. Żaden z nich w chwili informowania o sytuacji nie przebywał na terenie Białorusi, ich relacje nie były więc bezpośrednie. Ten sam przekaz znalazł się również na kanale białoruskiej opozycji na Telegramie Nexta, z którym Giczan był powiązany. Tam z kolei pokazano gromadzących się migrantów obok kolejki tirów – czytamy w raporcie.

„Zaangażowanie białoruskich opozycjonistów w sposób szczególny generowało chaos informacyjny. Odbiorca, patrząc na materiały Białorusinów, przy których nie wskazywano innych źródeł pochodzenia, mógł odnieść wrażenie, że pochodzą one od osób znajdujących się bezpośrednio w pobliżu granicy polsko-białoruskiej. Na dodatek – że są to osoby niezwiązane z administracją Łukaszenki. Czyli że przekaz jest bezpośredni i wiarygodny. A jednak Anton Motolko nie przebywał wówczas na Białorusi (wyemigrował z tego państwa w 2020 r., podobnie jak T. Giczan), także administratorzy kanału Nexta nie znajdowali się na Białorusi, lecz w Polsce” – czytamy.

Źródło: wb24.org/gov.pl/BNS

Wysyłam
Ocena czytelników
5 (1 vote)